Pokaż im piekło, dzieciaku – 1

Posted: 05/09/2011 in Frerard, Uncategorized

Pierwszy odcinek opowiadania typu Frerard, choć na to nie wygląda. I jakiś czas nie będzie, ale zaręczam, że się opłaci 😀 Powitajcie proszę…perypetie Waya w wydaniu…

Obracałem w dłoniach nóż. Cienkia, krótka i ostra jak brzytwa klinga lśniła w smudze księżycowego światła, rozświetlającego ciemności panujące wokół. Ten jeden przedmiot był kluczem do mojego osobistego zadośćuczynienia ludziom, którzy sprawili, że stałem się tak zimny, jaki jestem teraz.
Przejechałem palcem po ostrzu. Lekkie ukłucie i na lśniącym metalicznie ostrzu pojawiła się czarna skaza, z każdą chwilą zakrywająca błyszczącą powierzchnię. Zabawne. To trochę tak jak ze mną.

Przeczesałem dłonią włosy, znów wypominając sobie moją za bardzo wybujałą wyobraźnię i ponadprzeciętną umiejętność wyolbrzymiania własnego nieszczęścia.
I uwielbienie do użalania się nad sobą.

Tak tak chłopaczku. Lepiej wykorzystasz ten nożyk, jak zwleczesz tyłek do kuchni i zrobisz sobie kanapkę. Twój żołądek niedługo strawi sam siebie.

Położyłem nóż obok mnie, oparłem głowę o ścianę. Zacisnąłem oczy w odpowiedzi na nagły puls bólu głowy.
Za dużo myślę.

Ah, pardon, nie przedstawiłem się.

Nazywam się Gerard Way, mam prawie 17 lat i jstem niechcianym bękartem rodziny Wallacey’ ów. Zaraz po urodzeniu zmienili mi nazwisko.I akurat z tym niechcianym to nie przesadzam.

Od czasu, gdy nauczyłem się jako tako chodzić, byłem wysyłany z dala od domu rodzinnego kiedy tylko było to możliwe.
Żeby nikt nie powiązał tego czegoś ze szlachetnymi Wallacey’ ami, którzy tak na prawdę byli bandą męskich i damskich kurew, tchórzy, egoistów, egocentryków zapatrzonych we włąsną dupę, sztucznie arystokratycznych, duchowych świń.
A ja, jako że też się z nich wywodzę, wszystkie te cechy odziedziczyłem.

I naprawdę, naprawdę nienawidziłem siebie.

Skończyłbym z tą mało zabawną farsą jaką było dotąd moje życie, gdyby nie to, że jeszcze bardziej od siebie nienawidzę ludzi, którzy mnie nienawidzą i tym, że nadal żyję, robiłem im na złość.

Śmierć, lalala.

I chociaż rodzice starali się mnie pozbyć przy jak najmniejszym nakładzie kosztów, były tygodnie, które spędzałem w domu. I tam od środka mogłem do woli obserwować to koryto świń babrzących się w dystyngowany sposób w błocie. Ahhh, kochałem te pełne obrzydzenia spojrzenia matki, które od niej dostawałem za każdym razem, kiedy nieszczęśliwie udawało mi się napotkać ją na korytarzu. I te jakże nienawistne oczy ojca, kiedy przypatrywał się mi siedzącemu na huśtawce w ogrodzie, przez okno z drogą i bardzo obleśną firaną. O zabawnie zniesmaczonej dalszej rodzinie, kiedy już nie było wyjścia i musieli mnie zobaczyć na jakimś bankiecie.

Eeej, nawet pracownicy patrzyli na mnie jak na gorszego podczłowieka.
Pies na mnie szczekał.
Kot prychał
Kruki to nawet potrafiły dziobać.

No dobrze, z krukami, kotami i psami przegiąłęm. Ale pamiętam, raz chciałem sobie pogłąskać takiego małego kiciusia, a ten zasyczał i poleciał gdzieś.
Prawdopodobnie to jego zobaczyłem w postaci brudnobrązowego krwawego placka na ulicy…

Co było najśmieszniejsze, NIE MIAŁEM POJĘCIA za co oni wszyscy mnie tak bardzo nienawidzili. Nie wiem. Nie chciałem wiedzieć. Liczyło się to, że mnie niecierpieli.

Nienawiść, lalala, moja koleżanko.

Jeszcze jedna sprawa. Wiecie, dlaczego siedzę w szafie bawiąc się nożem i mając jakieś emo-myśli?
Otóż niedawno nie wytrzymałem.
Moja kształtująca się sama psychika nie zniosła już dłużej tego napięcia i wykrzyczałem tym ludziom w twarz,że chcę wiedzieć, dlaczego mnie nienawidzą…

Kiedy miska z obiadem wsunęła się przez drzwi, podbiegłem do nich szybko i szarpnąłem za klamkę. Otworzyły się na całą szerokość, z łoskotem uderzając w ścianę. Oszalałym ze złości, frustracji, a przede wszystkim z ogromnego bólu wzrokiem popatrzyłem na człowieka stojącego przed drzwiami. Była to jedna z służących, ta, która zapadła mi w pamięć, kiedy pewnego dnia jak szedłem do kuchni po coś do jedzenia, podstawiła mi nogę, słodkim głosikiem powiedziała „Kochanieńki, wybacz, nie widziałam, że idziesz.”, a potem z premedytacją zmiażdżyła mi rękę butem na małym obcasiku. Na jej twarzy malowało się zaniepokojenie pomieszane z politowaniem.Uśmiechnąłem się szaleńczo i wylałęm na nią jedzenie, które mi przyniosła. Zanim otrząsnęła się z szoku, złapałem ją obiema rękami za ramiona i wyszeptałem do ucha :

-Kochanieńka, wybacz, nie widziałem, że tu stoisz. – podczas wypowiadania tego krótkiego zdania zdążyłem zarejestrować, jak szybko zaczęło bić jej serce. Nie zrobiło mi się z tego powodu przykro, wręcz przeciwnie. Nie żałowałem już nikogo. Chciałem odwetu. Co z tego, że jest on podobno domeną ograniczonych umysłowo ludzi. Byłem upośledzony emocjonalnie i nie nadawałem się do życia w społeczeństwie.

Silnie odepchnąłem od sieie ufajdaną w kawałkach ziemniaków i bulionie kobietę. Nie patrząc, czy upadła, czy nie, pobiegłem w stronę „sali konferencyjnej” – pokoju, w którym rodzice organizowali tak zwane ‚spotkania kulturalne’ – goście czytali tam wierszyki, prezentowali swoje grafomańskie powieści, niektórzy udawali, że umieją na czymś grać.

Poślizgnąłem się na zakręcie. Przejechawszy kilka metrów na podeszwach butów, pobiegłem dalej, gwałtownie zatrzymując się na rzeżbionej, drewnianej główce od poręczy schodów prowadzących w dół. Biedłem jak na złamanie karku, skacząc po dwa stopnie. Obok mnie migały wiszące na ścianie po prawde stronie barwne obrazy – zachód słońca odbijający się w rozbitym lustrze, roztapiające się zegary, ciemną grotę z fosforyzującym jeziorkiem – czyli jedne z niewielu rzeczy, które lubiłem w tym cholernym domu. Sztuka była jednym z niewielu promyków radości w moim życiu.

Teraz jednak nie widziałem kolorowych płócien. Przestałem myśleć, moja ludzka natura przestała w tym momencie istnieć – byłem ludzką alegorią wyrzutu i nienawiści, materializacją cierpienia, czystą esencją bólu, który poruszał moimi nogami, który napędzał mnie. Nie chciałem się zatrzymywać, nie mogłem się zatrzymywać – gdybym tylko to zrobił, straciłbym ten napęd, który i tak nie wiem skąd wziąłęm, upadł na tych schodach i zaczął ryczeć – wrzeszczeć, krzyczeć tak, jak tego jeszcze nigdy nie sły\szał żaden z tych ludzi przebywających w tym cholernym budynku. Zacząłbym płakać dotąd, aż utopiłbym się we własnych łzach i wszyscy byliby szczęśliwi. I istniałby tylko krzyk, mój krzyk, wrzask dziecka zostawionego na początku drogi beż najmniejszego drogowskazu, pobitego na starcie i wyśmianego, amien.

Ból, lalala.

Złapałem się ręką poręczy dynamicznie skęcając w lewo. Przede mną w odległości dziesięciu metrów widniały ogromne, ciemnobrązowe drzwi. Sprawiały wrażenie potężnych, ciężkich, coś jak drzwi do sali dla wybranych. Podpucha nad podpuchami. Zrobiono je z jakiegoś sztucznego, lekkiego materiału i ładnie pochlapano farbą. Witaj teatrzyku świata.

Z impetem wpadłem na te fałszywopotężne drzwi. Moje nadgarstki przeszyły igiełki palącego bólu.

Drzwi rozwarły się gwałtownie , a przy tym bezszelestnie – świeżowymienione, lekkie zawiasy rządzą. Dopiero, kiedy obydwa skrzydła zaliczyły spotkanie ze ścianą, rozległ się głośny huk. Prawdopodobnie klamki zostawiły małe dziury w ścianie.

I dobrze, sala była pomalowana w odcieniach żółci i złota z domieszką brązu, co było kiczowate.
Parę dziur odświeży jej wizerunek.

Głowy zebranych jak na komendę odwróciły się w moją stronę. Myślę, że zaciekawiłem ich swoim wyglądem. Wysoki, blady nastolatek z miną anioła śmierci, w rozchełstanej czarnej koszuli, z rozczochraną burzą czarnych włosów, które nadawały mu jeszcze bardziej opętany wygląd. Na twarzy ma niezaschnięte strużki łez, rozchylone blade usta, z których co sekundę wydobywa się płytki oddech, a oczy niespokojnie krążą po całym pokoju.
No łaaaał, chyba przestraszyłbym się samego siebie.

-DLACZEGO MI TO ROBICIE?!?! – charczący ryk opuścił moje usta. Zebrani popatrzyli na mnie z zaskoczeniem/ zdziwieniem/ znudzeniem/ zniesmaczeniem – niepotrzebne skreślić. Powol, noga za nogą, dysząc, szedłem w stronę kręgu, w którym siedzieli goście. Ci co bliżsi mnie powstawali ze swoich wiklinowych krzesełek. Na moich ustach rozkwitł piękny, dorodny i przerażający uśmiech szaleńca.

-Taaaaak, odsuńcie się ode mnie….z tą głupiutką odrazą na twarzy…- niemal wywarczałem – Tak jak oni – ruchem głowy wskazałem na kobietę i mężczyznę siedzących w kręgu najdalej ode mnie, również stojących. Rodzice. Mama i tata.
Ta…
Malujące się na nich zawstydzenie okraszone obrzydzeniem było tak komiczne, że zacząłem się histerycznie śmiać.

TAK TO JA, TO WASZ KOCHANY SYNEK!!! – odrzucając głowę do tyłu, śmiałem się dalej – NIGDY SIĘ DO MNIE NIE PRZYZNAWALIŚCIE, NIGDY SIĘ DO MNIE NIE UŚMIECHNĘLIŚCIE, BYŁEM DLA WAS PIEPRZONYM POPYCHADŁEM!!! NIE WIEM JAK TO JEST, KIEDY MAMA CIĘ PRZYTULA, NIE WIEM JAK TO JEST, KIEDY OJCIEC GRA Z TOBĄ W PIŁKĘ, NIENAWIDZICIE MNIE ZA TO, ŻE SIĘ URODZIŁEM!!! – okropny ucisk w piersi zabrał mi resztkę oddechu. Nogi ugięły się pode mną, kręgosłup zgiął, jakby ktoś wsadził mi na niego ogromny marmurowy blok . Uderzyłem kolanami o kamienną podłogę, a dłońmi wpiłem się we własne włosy, w histerycznym odruchu wyginając się w tył przy akompaniamencie rozpaczliwego jęku.

-DLACZEGO?!? DLACZEGO?!? JA CHCĘ WIEDZIEĆ, DLACZEGOOOOOOOOOOoooooooooo….- wyplątałem ręce z włosów, opierając je przed sobą na ziemi. Łzy kapały mi z oczu na ziemię.Rytmicznie.

Miarowo.

Kap. Kap. Kap. Kap.

Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.

Ktoś w butach na obcasie zbliżał się do mnie.

Zmusiłem się do podniesienia głowy. Nawet nie wiecie, ile siły woli kosztowało mnie ruszenie mięśni karku i spojrzenie na idącą osobę. I nawet nie wyobrażacie sobie ile siły woli w sobie znalazłem, żeby nie zacząć warczeć na widok mojej matki – bo to ona szła w moją stronę.

Tym razem nie mogłem wyczytać z niej żadnych emocji.
Kompletna pustka.
Oczy tępo patrzące ma mnie.
Umalowane krwistoczerwoną szminką usta zaciśnięte w wąską kreskę.
Żadnego zaróżowienia na policzku.
Starannie ułożony kok z czarnych włosów.
Nabrałem wielkiej ochoty żeby go rozwalić.

Błyskawicznie podniosłem się – sam nie wiem, jak udało mi się zrobić to tak szybko. Jej źrenice rozszerzyły się, kiedy moja ręka płynnym ruchem wyjęłą szpilkę z jej włosów i odrzuciła gdzieś za siebie.

-Dlaczego?… – wyszeptałem słabo. Byłem całkowicie wyzuty z energii. Chciałem spróbować się do niej… przytulić. Tak, tak, jak naiwny, wierny piesek. Trudno, myślcie sobie co chcecie.
Niech ktoś wreszcie mnie nie odrzuca…

Kiedy chwyciłem lekko za jej ramiona, nadal miała puste oczy.
Chwilę później leżałem na podłodze, uderzając głową w kamieną posadzkę.
Miała w ręku paralizator.
To mogły być moje majaki, ale wydawało mi się, że zanim straciłem przytomność, usłyszałem : „Jak zwykle, musisz nam przeszkać. 

**** 

Podniosłem się i pchnąłem ręką drewniane drzwi szafy. Z lekkim skrzypieniem oworzyły się, wpuszczając do środka snop światła księżyca.

Dlaczego zadanie tego pytania zajęło mi aż 16 lat? Nie wiem.
Po prostu pewnego pięknego dnia, kiedy służąca przyniosła ten cholerny obiad, coś we mnie pękło.
Nie tęskniłem za tym.
Wysunąłem się z wnętrza zakurzonego mebla, porządnie się przeciągając. Cały byłem zesztywniały.A jutro przecież czeka mnie przeprowadzka!
Łiiii, w sumie się cieszę. Może poznam tam kogoś ciekawego? Bo nie zgadniecie co moi rodzice wymyślili. W tym miejscu po raz pierwszy podziwiam ich szczątkową kreatywność.

Jeden dzień i wszystkie potrzebne papiery, zgody i zaświadczenia były załatwione. Pieniądze mogą wszystko. Mogą zmienić twoje przekonania, twoje ideały, twoje ‚ja’. A ty będziesz przekonany, że się rozwijasz, a nie, że ktoś manipuluje tobą za pomocą kilku tuzinów zielonych papierków.
Kolejny rok, aż do moich osiemnastych urodzin spedzę w …

…w publicznym szpitalu psychiatrycznym.
Wariatkowo będzie gościć największego wariata wszechczasów.

Nie jestem chory psychicznie, na prawdę. Ale każdy by w pewnym momencie nie wytrzymał na moim miejscu.

Przeszedłem powoli na drugą stronę pokoju, wprost pod ogromne okno. Wskoczyłem na parapet, opierając czoło o przyjemnie chłodną powierzchnię szyby. Popatrzyłęm w górę, na księżyc w pełni.
Ciemne chmury przysłoniły jego tarczę.

Swoją drogą, ciekawy jestem, jakie choroby wpisali w moją kartę? Schizofrenia? Dwubiegunówka? Rozdwojenie jaźni? Histeria?…

Przepraszam za błędy, ą i ę w dziwnych miejscach i pomieszane literki. Mam nadzieję, że dało się radę to czytać? Iii, oczywiście w komentach przyjmę z chęcią słowa krytyki 😀
W ogóle przyjmę jakiekolwiek komenty

Komentarze
  1. fiutek . pisze:

    Skąd ty czerpiesz tyle weny ?!

  2. misticbunny15 pisze:

    Miałam koment dodać wczoraj ale już dodaje dzisiaj <33333 uwielbiam frerardy i szpitale psychiatryczne! chce wiedzieć jak to rozwiniesz więc mi tu nakurwiaj dalej xD AMEN.

  3. misticbunny15 pisze:

    ZNACZY JUTRO nie myśle po 23:20 wybacz mi xDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD

  4. Cóż za emocje! Ah, biedny Gee :< Ci rodzice są jacyś poebani skoro nie doceniają tak genialnego dziecka! I jeb go do psychiatryka! Łee

    Czekam na #2 :3
    Zaiste fajnie piszesz.

  5. mana pisze:

    przepiękne, aż mi się nie chce brzydko komentować proszę docenić

Dodaj komentarz